poniedziałek, 28 listopada 2016

Jestem CODA i CO DAlej?

Wiele osób szokuje informacja, że ponad 90% głuchoniemych rodziców ma zdrowe, w pełni słyszące dzieci. Jest to możliwe, gdyż głuchota, choć często uwarunkowana jest genetycznie, to częściej w sposób recesywny, niż dominujący Ten znany na świecie fenomen doprowadził do powstania terminu CODA, który określa słyszące dzieci niesłyszących rodziców. Millie Brother, twórczyni tego pojęcia jest z wykształcenia muzykiem, zatem wybór słowa, który w muzycznym nazewnictwie ma określać zakończenie utworu muzycznego, zamykając go i podsumowując, choć jednocześnie, dzięki nowym, niewykorzystanym dotychczas taktom staje się niekończącą historią, możliwą do interpretacji na tyle sposobów, ilu słuchaczy zechce go wysłuchać, nie jest przypadkowy.

Olga Bończyk, znana aktorka filmowa i teatralna oraz wokalistka doskonale odnajduje się w świecie dźwięków pomimo tego, że sama jest Codą. Jej rodzice nie słyszą, od dziecka więc jej życie nie było podobne do codzienności jej rówieśników. To ona była łącznikiem pomiędzy rodzicami a słyszącym światem, w którym odbywały się sprawy wielkie i prozaiczne, jak choćby robienie zakupów, czy załatwianie urzędowych formalności. Od wielu lat jest ambasadorką programu „Dźwięki marzeń”, którego celem jest polepszanie jakości życia niesłyszących dzieci. Wychowywana w świecie dwóch języków – mówionego i pisanego, jest dumna z tego, że potrafi porozumiewać się z ludźmi, którzy w wielu środowiskach nadal pozostają wykluczeni. Zmienione niedawno przepisy głoszą, że obowiązkiem urzędów czy przychodni zdrowia jest zapewnienie osobie głuchej, która zgłasza się do danej instytucji tłumacza, który umożliwi porozumienie się z nią. Niestety, w wielu miejscach to wciąż niezrealizowana idea, której wdrożenie odkłada się na później.

Bycie Codą często wiąże się z alienacją, poczuciem wyobcowania, odsunięciem od rówieśników. Mali dorośli są wyjątkowo odpowiedzialni i empatyczni, jednak w dawnym społeczeństwie słowo „głuchy” utożsamiano ze słowem „głupi”. Prowadzone uświadamiające kampanie społeczne mają na celu pokazanie, że życie osoby niesłyszącej nie musi być zjawiskiem społecznym, które staje się wyłącznie przyczyną ciekawskich spojrzeń. Osoby głuche starają się prowadzić życie podobne do naszego. Olga Bończyk i jej brat są wyjątkowo utalentowani muzycznie. Już od najmłodszych lat aktorka grała na fortepianie i biegle władała językiem migowym. W jednym z wywiadów wspomina,  że gdy okazało się, że jej mama zachorowała na nowotwór to ona wyjaśniała, dlaczego musi wrócić do szpitala, co może się wydarzyć, jak będzie wyglądało leczenie. Zapytana o to, czy próbowała wytłumaczyć sobie te trudne doświadczenia odpowiada: „Wierzę w to, że życie doświadcza nas po to, byśmy mądrze odrobili lekcje, które nam zadano w chwili przyjścia na świat. Jest taka przypowieść: <Człowiek spotkał się z Bogiem w niebie. Bóg pokazał człowiekowi całą jego życiową drogę, gdzie po śladach było widać, że Pan bez przerwy szedł obok człowieka. Lecz oto człowiek zobaczył najcięższe okresy swojego życia i były tam tylko jedne ślady i zwrócił się do Boga z wymówką: Dlaczego wtedy mnie zostawiłeś!? Na to Bóg: To moje ślady, niosłem cię na rękach>. Kiedy myślę, że wszyscy mnie opuścili, wtedy wierzę, że Bóg mnie wziął na ręce i przenosi w coś lepszego.”

Mamy więc wśród nas nie tylko CODY, czyli słyszące dorosłe dzieci niesłyszących rodziców, ale również KODY, czyli dzieci nieletnie, OCODY, którzy są jedynymi dziećmi głuchych rodziców, OHCODY, które jako jedyne w rodzinie słyszą, SODY wychowujące się z głuchym rodzeństwem, GODY, czyli wnuczęta głuchych dziadków. Wielu z nich migać umiało przed wypowiedzeniem pierwszych słów. Jednocześnie ci ludzie są jedynymi w pełni akceptowalnymi w środowisku głuchych osobami słyszącymi. Wielu z nich w dorosłym życiu pracuje jako tłumacze lub jako nauczyciele w szkołach integracyjnych. Inni zaś celowo wybierają zawód, który pozwoli im na ucieczkę ze środowiska, w którym dorastali, pomimo tego, że  psychicznie nie radzili sobie z ciążącą na nich odpowiedzialnością i zadaniami.

Być może wielu z nas nie zdaje sobie sprawy, że zna kogoś, kto funkcjonuje w dwóch światach – tym pełnym dźwięków, muzycznych utworów, nieodzownego radia i koncertów oraz świecie gestów. Może dzięki tej świadomości inaczej spojrzymy na osoby w tramwaju czy autobusie, które za pomocą rąk tworzą niezrozumiałe dla nas znaki? A może w końcu w ogóle je dostrzeżemy?

poniedziałek, 21 listopada 2016

Czytajcie na zdrowie!

Każdy z nas potrzebuje w życiu rytuałów, które zapewnią nam poczucie bezpieczeństwa i stałości. Gdy wszystko wokół nas gna na złamanie karku, największą przyjemność dają chwile bezkarnego odpoczynku, gdy robimy coś tylko dla samych siebie.

Mi to wspaniałe uczucie dają książki. A nawet nie jedynie one, ale wszystkie czynności i drobne ceremonie, które towarzyszą czytaniu.

Zanim rozpocznę czytanie przede wszystkim muszę się wyciszyć, zapomnieć o obowiązkach i upływającym czasie, tak aby w pełni wczuć się w czytane dzieło - dlatego też rzadko zdarza mi się czytać w miejscach publicznych. Poza tym, obowiązkowo herbata bądź cokolwiek innego do picia i koc na ramionach, w taki stanie mogę spędzić długie godziny, pozostawiając realny świat daleko za mną.

Nigdy nie rozumiałam osób, które nie czytają - wymawiają się brakiem czasu lub twierdzą, iż to nudne zajęcie. Myślę, że czas przeznaczony na czytanie nigdy nie jest zmarnowanym, a korzyści jakie ono przynosi (umiejętność formowania wypowiedzi, bogate słownictwo czy łatwość w poprawnym stosowaniu zasad ortografii) zostają z nami na zawsze. Poza tym znajomość kanonu lektur od razu stawia człowieka w gronie ludzi wyształconych i inteligentnych i pozwala lepiej zrozumieć pop-kulturę, która w ogromnej mierze bazuje na postaciach i motywach, które swoje źródło mają w literaturze. 

Z tych powodów oraz mojego osobistego sentymentu, zachęcam do zainteresowania książkami nawet tych (a może zwłaszcza?) którzy byli z nimi na bakier. W kolejnych artykułach przedstawię pozycje według mnie obowiązkowe dla każdego mola książkowego.
 

sobota, 19 listopada 2016

Jazda konna - sport trudniejszy od pozostałych

Większość moich znajomych uważa, że jeździectwo wcale nie jest sportem. Myślą, że wystarczy wsiąść i jechać. Nic bardziej mylnego.

Jeździec musi zgrać się ze zwierzęciem, a ono ma swój własny sposób myślenia. Nigdy nie możemy przewidzieć, co wydarzy się za 5 sekund, a mimo tego zarówno koń, jak i jeździec muszą sobie zaufać. Wbrew pozorom trudno jest zaufać nieprzewidywalnemu zwierzęciu, ważącemu pół tony, które może w każdej chwili Cię zabić. Jeździectwo wymaga ogromnej odwagi, dlatego dla nas- jeźdźców jest to coś więcej niż sport.

Trzeba nauczyć się pracować z istotą, która nie rozumie poleceń głosowych. Trzeba nauczyć się rozmawiać, nie używając słów. W tym sporcie nie można liczyć tylko na siebie- trzeba mieć na uwadze to, że nie sami pracujemy na to, aby coś osiągnąć. Z koniem porozumiewamy się w sposób niewidoczny dla obserwatorów. Za pomocą łydek, bioder, rąk.

Co po ciężkim upadku? No właśnie, sama nie jeden taki miałam. W moim przypadku skończyło się tylko (lub aż) na urazach kręgosłupa, aczkolwiek niejednokrotnie można spotkać się z połamanymi kończynami, czy nawet śmiercią. Często po kontuzji jeździec ma blokadę i na tym kończy się przygoda z jeździectwem, sama też miałam taki moment w życiu, jednak mi udało się przełamać strach.

Mimo tego, że jeździectwo jest jednym z najbardziej niebezpiecznych sportów to i tak moim zdaniem, jest też jednym z najpiękniejszych.
 

poniedziałek, 7 listopada 2016

Usłyszeć ciszę

Czy umiecie zasłuchać się w ciszy? Zalani falą dźwięków z trudem odnajdujemy się w świecie, w którym choćby na chwilę zostajemy odcięci od nieustannego dopływu decybeli. Zmysł słuchu jest wielkim skarbem, niedocenianym przez człowieka, podobnie jak wzrok, węch, dotyk i smak. Wyobraźmy sobie świat, w którym nie możemy dostrzec kolorowych liści spadających z rozebranych przez wiatr drzew, niemożliwym staje się usłyszenie ich szelestu ani poczucie zapachu jesiennego deszczu, którego składowe kropelki dotykają naszych dłoni i spadają dzieciom na wysunięte z ciekawości języki. Czy świat staje się mniej barwny gdy paleta naszego postrzegania świata staje się ograniczona przez utratę któregoś ze zmysłów?
 
Dwie dłonie, każda z nich składająca się z pięciu palców. To na nich jako dzieci rozpoczynamy naukę liczenia, to nimi wydobywamy z miski resztki pysznego kremu do ciasta i to nimi rozpoczynamy wojnę na łaskotki z młodszym rodzeństwem. Dla ludzi głuchych dłonie są odpowiednikiem ust. To one pozwalają wyrazić każde drżenie myśli i podzielić się z drugim człowiekiem tym, co aktualnie przeżywa dusza, serce i umysł. Do świata osób głuchych postanowiłam wkroczyć niecałe dwa lata temu. Nie można wbiec z hałasem i radosnym okrzykiem powitalnym. To świat ciszy, w którym goszczą wielkie emocje, w którym tak samo jak u osób zdrowych płyną łzy i podnoszą się w radosnym uśmiechu kąciki warg. Funkcjonowanie w ich rzeczywistości różni się od zwykłego życia. W języku migowym nie ma miejsca tylko i wyłącznie na znaki ideograficzne, na prawidłowe ułożenie dłoni i staranną wymowę, która umożliwi głuchemu odczytanie słów w ruchu naszych warg. Miga się nie tylko dłońmi, ale każdą cząstką siebie. Migają oczy, miga twarz, miga serce. Niemożność przekazywania emocji za pomocą głosu została zastąpiona alternatywnym wykorzystaniem mimiki, której wachlarz możliwości nie zostaje wykorzystany nawet w 50% podczas rozmowy osób słyszących.
 
Głusi i osoby niedosłyszące żyją wśród nas. Ukryte w pędzącym za hałasem tłumie pozostają często niezauważone, lub traktowane jako lokalna atrakcja, którą warto poobserwować z bezpiecznej odległości. Prowadzona kilka lat temu kampania społeczna „Niepełnosprawni mogą Cię zarazić, ale tylko pasją” pokazuje, że czas wykluczenia osób innych niż my, dawno powinien się zakończyć. Radość życia i szerokie spektrum umiejętności, które prezentują osoby niepełnosprawne i ich rodziny są naprawdę zaraźliwe. Ja już się zaraziłam i nie wiem, czy kiedykolwiek znajdę na to lekarstwo. Czy chcecie złapać ode mnie tego bakcyla?

Światowy bestseller od tysięcy lat

Interesuję się wieloma pokrewnymi dziedzinami wiedzy humanistycznej, m.in. teologią, filozofią, historią oraz biblistyką. W tym artykule chciałbym powiedzieć nieco zwłaszcza o tej ostatniej. W piątek udało mi się znaleźć wystawie historii Biblii w Miejskim Domu Kultury w Barcinie. Bardzo się ucieszyłem, gdy dowiedziałem się, że organizatorzy zawitają również do miasta, które znajduje się zaledwie kilka kilometrów od mojego miejsca zamieszkania. Ekspozycja wędruje po całej Polsce i odbyła się także w Toruniu, jednak pechowo nie udało mi się na niej pojawić. Jak widać, jeśli ja nie poszedłem na wystawę, to wystawa musiała przyjść do mnie...

Biblia stanowi najważniejszą bliskowschodnią Księgę, która ukształtowała cywilizację Zachodu, a obecnie jej treść i przesłanie znane są na całym świecie, zwłaszcza dzięki jej tłumaczeniom na języki narodowe. Obecnie całe Pismo Święte, przez wielu uważane za Słowo Boże, przełożone jest aż na 457 języków, tymczasem sam Nowy Testament dostępny jest w 1211 językach. Jednak nie zawsze tak było, o czym dowiedzieć można się dzięki ogólnopolskiej wystawie. Stary i Nowy Testament powstawały przez całe wieki - najczęściej mówi się o około 1500 lub 1600 latach. Zawiera 66, 73 albo nawet 76 ksiąg, zależnie od przyjętego kanonu Starego Testamentu, który jest różny, zależnie od wyznania chrześcijańskiego. Powstała w trzech językach - księgi Starego Przymierza zostały napisane głównie po hebrajsku, z fragmentami aramejskimi, tymczasem Nowe Przymierze zostało spisane w całości w języku greckim w odmianie koine.

Opowiedziana mi przez przewodnika historia zaczyna się od masoretów, czyli żydowskich kopistów, którzy z chorobliwą wręcz precyzją przepisywali tekst Pism, licząc dosłownie każdą hebrajską literę, by nie zgubić choćby jednej z nich. W XX wieku dokonano interesującego odkrycia, jakim było odnalezienie starożytnych manuskryptów w Qumran nad Morzem Martwym. Najzupełniej przypadkiem natrafiło na nie dwóch pasterzy, którzy kompletnie nie wiedzieli, jak cenne są znalezione przez nich artefakty - według przewodnika sprzedali je za 200 dolarów, podczas gdy osoba, która je odkupiła sprzedała manuskrypty w Europie za około 200 000 dolarów. Zostawiając jednak na boku kwestię finansową, odkrycie zwojów pomogło potwierdzić wiarygodność tekstu biblijnego i wierność jego przekazywania. 

Wiele miejsca poświęcono najróżniejszym tłumaczeniom Biblii, począwszy od greckiej Septuaginty, przez łacińską Wulgatę, na polskiej Biblii Gdańskiej kończąc. Jednak historia przekładów biblijnych nie jest nudną opowieścią o żmudnej pracy naukowców - wielu z tłumaczy było odważnymi buntownikami, którzy przepłacili życiem chęć udostępnienia zwykłym ludziom Biblii w ich rodzimym języku. Szczególnie poruszające są tutaj biografie Williama Tyndala oraz Johna Rogersa, którzy żyli w XVI wieku. Obaj, prześladowani przez władze państwowe i Kościół Rzymski, ostatecznie spłonęli na stosie z powodu dzieła, którego się podjęli, a stos pierwszego - jak na ironię - został rozpalony na jego Nowych Testamentach... Są to więc dzieje nie tylko samego tekstu, ale też realnie istniejących ludzi, wraz z ich dramatami, intrygami i marzeniami.

Na wystawie można było zobaczyć całą historię Biblii w telegraficznym skrócie - od dzbanów na manuskrypty, papirusów i glinianych tabliczek, ręcznie kopiowane teksty średniowieczne, nowożytne tłumaczenia angielskojęzyczne, aż po współczesne, drukowane przekłady. To prawdziwa gratka nie tylko dla zainteresowanych Biblią, lecz także dla wszelkich miłośników starych, pożółkłych ksiąg, zwłaszcza że eksponatów można było swobodnie dotknąć, chociażby kartkując egzemplarze. Poniżej zamieszczam również fotoreportaż, aby to o czym mówię nie było dla czytelnika tak odległe.